Muzeum Ziemi

POLSKA AKADEMIA NAUK MUZEUM ZIEMI W WARSZAWIE

/WSPOMINAMY /WSPOMNIENIE O LESZKU

Nie żyje mój najstarszy przyjaciel Leszek Dwornik. Poznaliśmy się w roku 1950, kiedy to Leszek sprowadził się na Mokotów i wylądował w II klasie licealnej III Szkoły Ogólnokształcącej stopnia Podstawowego i Licealnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie przy ulicy Wiktorskiej. Zaczynał się akurat rok szkolny i los usadził nas w jednej ławce, szybko zaprzyjaźniliśmy się. Wraz z Piotrkiem Justem i Andrzejem Rzeczyckim stanowiliśmy zgraną paczkę, która szybko stała się zakałą klasy. Dlaczego? Proszę popatrzeć na rok, były to lata najgorszego stalinizmu i ideologicznego prania mózgów, zwłaszcza młodzieży. Całą klasę zapisano do Związku Młodzieży Polskiej i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, zmuszono do prenumeraty „Sztandaru Młodych”, urządzano niekończące się szkolenia, zebrania, prasówki. Z tzw. aktywistów potworzono trójki, które wieczorami chodziły po domach i sprawdzały nasze morale. Nasza czwórka była z tzw. dobrych domów (ojciec Leszka zginął w Katyniu, ojciec Andrzeja był lotnikiem i został na Zachodzie, mój był prawnikiem, a Piotrka profesorem higieny sanitarnej). Z powodu takich korzeni raczej byliśmy niezbyt zainteresowani komunistyczną ideologią i staraliśmy się żyć na swoją modłę, tzn. uprawialiśmy sport, a wieczorami graliśmy w karty słuchając muzyki z Radia Luksemburg lub „Music USA”. No i któregoś wieczoru mamuśka nieprzezornie wpuściła taką trójkę do domu i zaczął się cyrk, tak to wygląda z dzisiejszego punktu widzenia, ale wtedy była to prawdziwa zgroza. Następnego dnia całe liceum spędzono do sali gimnastycznej, gdzie rozpoczęła się parodia procesu, czwórkę przerażonych piętnastolatków postawiono pod pręgierzem i oskarżono, że bez mała jesteśmy wrogami ludu i imperialistycznymi sługusami słuchając takiej muzyki. Skończyło się naganami i tygodniowym bojkotem nas, nikt nie mógł się do nas odzywać, oraz ostrzeżeniem, że w razie recydywy zostaniemy wywaleni na zbity dziób. Zainteresowań nie zmieniliśmy i po miesiącu wróciliśmy do dawnych obyczajów, a rodzice nauczeni naszym doświadczeniem nigdy więcej żadnej trójki do domu nie wpuścili.

Leszek Dwornik przed budynkiem Muzeum Ziemi w Warszawie przy Alei Na Skarpie 20/26. Zdjęcie zrobione w roku 1958. W naszych głowach nawet nie świtało, że za kilka lat będziemy tu pracować.

Pomimo tych wydarzeń szkołę ukończyliśmy. Leszek wcześnie zainteresował się fotografią, w łazience zrobił ciemnię, wywoływał filmy i robił odbitki. Kiedy już pracowałem w muzeum i zwolnił się po pani Józefie Bułhak etat fotografa, udało mi się przekonać ówczesną Dyrektor Muzeum Ziemi prof. Antoninę Halicką o jego zdolnościach i tak Leszek stał się wieloletnim naszym pracownikiem i kolegą. Robił m.in. zdjęcia mioceńskich muszelek do większości moich prac oraz kości trzech słoni leśnych. W latach 60. mieliśmy z Leszkiem jeszcze jedną pasję, a mianowicie turystykę motorową. Dorobiliśmy się motocykli, na których objeżdżaliśmy co się dało. Jak tylko Polska Ludowa popuszczała pasa i na coś zezwalała, to od razu to wykorzystywaliśmy. Najpierw powstała strefa konwencji turystycznej (chyba tak się to nazywało), można było pojechać w słowackie Tatry, pojechaliśmy. Trzeba było tylko wyrobić długaśną wkładkę do dowodu osobistego. Potem można było jeździć coraz dalej, wkładka była mniejsza. Wobec czego buszowaliśmy po bratnich krajach ile się dało, objeździliśmy Czechosłowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię i Jugosławię.

W 1969 założyłem rodzinę, wyjazdy się skończyły, ale Leszek został przyjacielem rodziny. Wspólna praca w Muzeum Ziemi ułatwiała kontynuowanie naszej przyjaźni.

Gwidon Jakubowski